wtorek, 5 kwietnia 2016

Epilog



Ashton pov:

   Chłopaki szybko  złapali Cuthberta. Debil myślał, że ucieknie jak tylko dostanie pieniądze. Otworzyłem bagażnik i patrzyłem na związanego i zakneblowanego wroga.

-Czekałem na tą chwilę bardzo długo. I doczekałem. Nareszcie –posłałem mu złowieszczy uśmiech. Teraz już nie był taki wygadany jak zwykle. Chłopaki go chwycili i wyrzucili z samochodu. Już na samym początku trochę go uszkodzili paroma kopniakami.

-Poznajesz to miejsce ? –widziałem, że spiął się. Czyli poznaje. Doskonale.


   Cuthbert ledwo co patrzył na oczy. Jego ręce były skute łańcuchami nad jego głową. Nogi z kolei każda osobno do podłoża. Był cały poobijany i we krwi.

-Dobra wystarczy. Czas to skończyć –popatrzyłem na Luka. Czas, aby zajął się tym co lubi. Założył mu bombę, a resztę porozstawiał po pomieszczeniu.

-Skończysz na tyle okrutnie, że diabeł zapłacze –posłałem mu ostatni nienawistny uśmiech. Luk uruchomił licznik, a my opuściliśmy budynek. Schowaliśmy się, aby nie stało się nam nic.


3…2…1…Bum! Josh Cuthbert przeszedł już do historii. Nie ma go już i będzie spokój. W końcu będę mógł spokojnie spać po nocach. Patrzyliśmy chwilę na zgliszcza. Unosił się charakterystyczny zapach spalenizny. Świadomość, że Cuthbert nie żyje jest cudowna. Teraz życie każdego z nas odmieni się na lepsze. Moje już się odmieniło dzięki Palomie i Esther. Są moją rodziną tak jak i chłopaki. Jesteśmy jedną wielką rodziną. Odwróciliśmy się , wsiedliśmy w samochód i wróciliśmy. Wróciliśmy do nowej, lepszej codzienności. Do codzienności bez Cuthberta. 


Rozdział 18


   Od tamtych wydarzeń minęło sześć lat. Przez ten czas wiele się zmieniło. Josh nie kontaktował się ze mną co utwierdziło mnie w przekonaniu, że w końcu odpuścił. Esther chodzi do pierwszej klasy, a ja mieszkam nadal z chłopakami. Tworzymy taką prowizoryczną jedną, wielką rodzinę. Dziwi mnie wciąż, że żaden z nich nie znalazł sobie jeszcze dziewczyny. Co do moich i Ashtona relacji… Tak jakby jesteśmy ze sobą jednak nie oficjalnie. Po przeżyciach z Josh’em moje zaufanie w pewnych oficjalnych kwestiach jest już nieco przystopowane. Zrobiłam się nieufna mimo, że Ashton jak i reszta udowodnili mi przez te lata, że mogę na nich zawsze polegać.  Mimo to boje się zaangażować bardziej. Widzę, że Ashton czeka aż będę na to gotowa, jednak ja jak na razie nie jestem gotowa i nie wiem czy kiedyś jeszcze będę. Moje zaufanie wobec ludzi jest mocno ograniczone. 

   Dla dobra Esther razem z Ashtonem mówimy jej, że to on jest jej ojcem. Wolimy, aby tak było i zostało. Nie chcę, aby Esther wiedziała kto jest jej biologicznym ojcem. Nie chcę, aby go znała, miała kontakt czy jakiekolwiek posiadała jego zdjęcie. Josh Cuthbert pokazał mi swoje prawdziwe oblicze.

   Esther jest w szkole, Mike, Luk i Cal poszli załatwić jakieś sprawy, Ashton coś grzebie przy samochodzie, a ja robie gigantyczny obiad dla tych nienajedzonych wiecznie głodomorów.  Trzymałam talerz w dłoni, gdy po domu rozbrzmiał dźwięk telefonu. Chwyciłam go w rękę i odebrałam nie patrząc kto to.

-Ładna ta wasza córka. Jeżeli chcesz ją jeszcze zobaczyć to się pośpiesz. W przeciwnym wypadku zostanie sprzedana – usłyszałam szyderczy i mrożący śmiech. Bo drugiej stronie zapadł dźwięk zakończonego połączenia. Talerz wypadł mi z ręki tak samo jak telefon.

-Josh… - w oczach pojawiły mi się łzy. Kręciłam głową, i chwyciłam się za włosy ciągnąc je. Do jadalni wszedł Ashton ze zmartwioną miną.

-Usłyszałem hałas i przy… - popatrzył na mnie i podbiegł – Pal ? Co się stało ? – nie wiedziałam co się wokół dzieje. Teraz liczy się Esther… Każda kolejna minuta to stracona minuta.

-Josh.. On ma Esther.. Chc-ce ją-ą sprzedać – udało mi się jąkając jakoś powiedzieć mu co się stało.

-Jak to ją ma !? – widziałam, że na samo jego imię spiął się. Wyciągnął gwałtownie telefon na co cofnęłam się.

-Hood, Hemmings i Clifford bierzcie Janoskians i przyjeżdżajcie natychmiast ! Cuthbert ma Esther ! – nie poczekał na ich odpowiedź i rozłączył się.


   Piętnaście minut później do domu weszli chłopaki jednak byli sami. Z Janoskians utrzymywali kontakty jednak nigdy ich nie widziałam na oczy.

-Gdzie Janoskians !? – Ashton był zły i to bardzo. Chodził nerwowo po salonie, a ja jak siedziałam i wpatrywałam się w jeden punkt od piętnastu minut tak tkwiłam nadal.

-Nie pomogą nam -  Ashton zacisnął mocno dłonie w pięści, aż mu pobielały.

-Cuthbert zagroził im zabiciem ich rodzin – widziałam jak Mike próbuje opanować Ashtona jednak na marnę.

-Mike dowiedz się gdzie odbywa się nielegalny handel  dziećmi jak najszybciej – Mike kiwnął głową i pobiegł po laptopa.

   Szukał chwilę klnąc pod nosem. Nie wróżyło to nic dobrego przez co kolejna fala łez zebrała się w moich oczach.

-Mam! Sunset Street 982B*. Trzeba się pośpieszyć bo o ile wiem to to nie trwa zbyt długo.. –Mike patrzył na mnie, a łzy leciały kolejny raz.

-Luk bierz sprzęt i jedziemy! –chłopaki w ciągu mniej niż minuty byli gotowi. Nie chcieli mnie ze sobą zabrać jednak zagroziłam im, że jeśli nie zrobią tego to osobiście każdemu skopie tyłek zrozpaczona matka. Chcąc czy nie pojechałam razem z nimi. Ashton prowadził jak rajdowiec, ale nie przeszkadzało mi to. Dwadzieścia minut. Dokładnie tyle zajęła nam droga na obrzeża Sydney.


   Czarny rynek. Nigdy nie myślałam, że będę mieć z tym styczność. Nie miałam również pojęcia, że nie tak daleko centrum Sydney może być takie miejsce. Mimo, że jest ono nielegalnie to jak dla mnie powinni takie miejsca wysadzać w powietrze… Z głośników rozbrzmiał głos prowadzącego.

-A teraz oferta dnia! Słodka i urocza sześciolatka. Córka słynnego Ashtona Irwina! Zaczynamy licytację od stu tysięcy! Kto da więcej ? –patrzyłam w szoku na to wszystko co działo się przede mną.  Poczułam jak ktoś łapie moją dłoń.

-Chodź! Mam plan – Ashton pociągnął mnie w jakimś kierunku. Zauważyłam, że to tu siedzą osoby zainteresowane i licytują moją córkę… Rozejrzałam się i moją uwagę przykuł pewien szejk. Wyglądał na bardzo bogatego. Zatrzymałam Ashtona. Nie wiedział na początku o co chodzi i co robię. Wyciągnęłam broń z jego kabury i ruszyłam w stronę szejka. Ashton stał w miejscu zdezorientowany.

-Jak masz na imię ?-szepnęłam tuż nad uchem szejka. Broń trzymałam tak, aby nie mógł jej dostrzec.

-Amir. Co taka piękna kobieta robi sama w takim miejscu ? –patrzył na mnie a ja na niego. Uśmiechnęłam się do niego co odwzajemnił.

-Odzyskuje córkę –przyłożyłam broń do jego głowy –A ty mi w tym pomożesz –patrzył na mnie ze strachem. Nie wiedział o co mi chodzi –Licytuj. Już! –widziałam chwilowe zawahanie na jego twarzy jednak zrobił co mu kazałam.

-Ile mam licytować ?

-Aż ją wylicytujesz. I żadnych numerów! Bo zobaczysz na co stać zrozpaczoną matkę! –przytrzymałam pewniej broń. Przez pewien czas licytacja trwała zawzięcie. Dopiero po dziesięciu minutach skończyła się tak jak miałam z swoim planie. Amir wygrał licytacje, a teraz musi zapłacić.

-Płać-patrzył chwilę na mnie jednak przelał kwotę na konto tego, kto ją wystawił.

-Idziemy –ruszyliśmy odebrać Esther. Cały czas oglądałam się. Ashton towarzyszył mi i pilnował, aby Amir niczego nie próbował kombinować.

   Amir odebrał Esther jednak ta, gdy zobaczyła mnie wtuliła się we mnie. Trzymałam moją malutką kruszynkę na rękach i patrzyłam na Amira.

-Dziękuję –to było jedyne co byłam wstanie powiedzieć.

-Nie ma za co. Też bym tak zrobił, gdyby to o moje dzieci chodziło –posłał mi delikatny uśmiech i odwzajemniłam go.

-Jak znajdę tego co porwał naszą córkę, a nie potrwa to długo oddam jego pieniądze –Ashton odezwał się. Uścisnęli sobie dłoń z Amirem na pożegnanie i mogliśmy wracać.

-Gdzie chłopaki ?-rozglądałam się wokół nigdzie nie mogąc dostrzec ich.


-Zajmują się Cuthbertem –posłał mi uśmiech, który wyrażał tego prawdziwego i znanego większości Ashtona Irwina. Tego, którego każdy się boi. 


Sunset Street 982B* - wymyślona nazwa ulicy w Sydney na potrzeby opowiadania. 

Rozdział 17


Paloma pov:

   Na liczniku były ostatnie sekundy. Pirotechnicy widziałam, że starali się zrobić co mogą, ale to nie działało na mnie jakoś specjalnie uspakajająco.  Bomba zaczęła odliczać czas do końca. Łzy leciały mi coraz bardziej. Było ostatnie pięć sekund, gdy pikanie ustało. Zastanawiałam się  czy to już. Czy ta bomba już wybuchła. Jednak okazało się co innego. Otworzyłam oczy  i widzę, że pirotechnicy ściągają ze mnie bombę, zabezpieczają ją i wynoszą. Momentalnie w pomieszczeniu robi się tłoczno. Widzę, że Luk siedzi i trzyma się za głowę, reszta chłopaków również wpada i chce mnie przytulić jednak nie pozwalam im na to. Na miejscu pojawia się również lekarz chcący określić mój stan jak i również dziecka. Lekarz zadaje mi pytanie na które ledwo co odpowiadam. Po prostu nie jestem w stanie. Jeszcze nie doszłam do siebie po tym.. Policja również chce zadać kilka pytań jednak widzę, że lekarz kręci głową przecząco, a Ashton rozmawia z jednym z nich. Lekarz pomaga mi wyjść na zewnątrz za co jestem mu wdzięczna. Słyszę jeszcze tylko strzępy różnych rozmów. Pirotechnicy między sobą mówią, że nigdy więcej takich akcji mają nadzieję nie spotkać w swoim życiu zawodowym. Z kolei Luk obwinia się, że to jego wina. Po części jego bo zapomniał mnie odebrać, gdyby nie to, to nie wydarzyło by się to wszystko.  Jednak zastanawia mnie parę rzeczy. Skąd Luk wiedział co powinien zrobić ? I słowa Josh’a, które wciąż słyszę w mojej głowie „ Zapamiętaj – to jeszcze nie koniec. Zapłacisz mi za to, że zadajesz się z 5S”. Josh przed tym wszystkim nim włączył licznik na bombie powiedział mi, czym się zajmują chłopaki. Żyłam w nieświadomości przez parę miesięcy wierząc, że są oni normalnymi chłopakami, którzy lubią jeść, imprezować, zabawić się. A tymczasem co się dowiaduje ? To, że należą oni do gangu ! Mieszkałam pod jednym dachem z kryminalistami i żaden z nich nie raczył mi powiedzieć  o tym  ! Tak samo jak o tym, że nie jestem już żoną Josh’a. Teraz już wiem po co chcieli wtedy parę miesięcy temu lecieć razem ze mną do Malmo.. Z kolei słowa Luka, które mi powiedział. Pierwszy raz sam z własnej nieprzymuszonej woli odezwał się do mnie i to jeszcze aż tyle.  Co miał na myśli mówiąc o Josh’u ?

   Moje rozmyślania przerywa mi Ashton. Wciąż dopytuje się mnie czy wszystko dobrze, jak się czuje, czego mi potrzeba i tak na okrągło… Żeby tylko jeden pytał, a tu cała czwórka ! W dodatku Luk mnie przeprasza. To jest nowość. Luke Hemmings nieustraszony gangster Sydney przeprasza byłą żonę swojego największego wroga ! Zaczynam być sarkastyczna. Na ich wszystkie pytania odpowiadam im ciszą. Nie mam siły na rozmowę dziś z nimi. Wiem ,że to głupie jednak potrzebuje choć chwilę czasu, aby móc sobie to wszystko poukładać w głowie.

   Czy myślałam, że moje życie może się tak potoczyć ? Nie, zdecydowanie nie.  Byłam szczęśliwa i żyłam w nieświadomości. Jednak to było do czasu. Może, gdybym powiedziała Josh’owi, że Ashton i jego kumple mnie nachodzą nie doszło by do tego ? Może wtedy bylibyśmy razem szczęśliwi i razem wspólnie oczekiwali narodzin naszego dziecka ? Jednak o czym ja myślę !? I Josh i Ashton są winni. Nie zmienia to mojego poglądu na ich temat jaki mam obecnie – kryminaliści. Czym się różnią ? Tym, że Ashton i reszta chłopaków była dla mnie miła mimo, że nie musieli. A może oni udają tak samo jak Josh ? Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Leżałam w moim pokoju w domu chłopaków. Światło było zgaszone przez co nie wiedziałam, kto przyszedł dotąd aż nie odezwał się.
   
-Przyniosłem kolacje powinnaś coś zjeść – Ashton podszedł i położył talerz z kanapkami oraz gorącą herbatę na stoliku obok łóżka. Moja pozycja nie zmieniła się odkąd tylko dojechaliśmy do domu. Leżałam na boku patrząc w okno. Chłopak widząc, że nie mam zamiaru odezwać się do niego, ani spojrzeć wyszedł zamykając drzwi. Dopiero, gdy opuścił pokój podniosłam się do pozycji siedzącej, zapaliłam lampkę i zjadłam kolację. Zegar wskazywał dziewiętnastą trzydzieści. Wstałam i poszłam do łazienki. Gdy byłam już gotowa, aby iść spać ułożyłam się tak, aby było mi jak najwygodniej.  Zamknęłam oczy, aby odpłynąć do krainy snów.

Znów ten opuszczony budynek i ja siedząca na tym cholernym krześle. Nie byłam związana, a przede mną stał Josh. Przyglądał mi się z dziwnym błyskiem w oczach. Nagle wyjął zza siebie sznurek, którym zaczął związywać moje ręce i nogi. Patrzyłam na niego mając nadzieję, że to tylko głupi żart. Josh zaśmiał się. Jednak  nie był to śmiech, który znałam i kochałam.  Ten był mi obcy jakby nie miał on serca i duszy.

-A teraz wezmę to co należy do mnie – jego uśmiech stał się diabelski przez co przez moje ciało przeszedł prąd zwany dreszczami. Josh wyciągnął zza paska spodni nóż i zaczął z nim kierować w moją stronę. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Zaczęłam drżeć ze strachu. Josh zatrzymał się tuż przede mną. Nożem wskazał ma mój brzuch. Uśmiechnął się jeszcze bardziej pokazując białe zęby. W tym momencie nóż zaczął rozcinać mój brzuch. Krzyczałam, ale jego to nie wzruszało. Bałam się o Esther. Po chwili, która wydawała mi się wiecznością Josh zanurzył swoją rękę w moich wnętrznościach i wyciągnął dziecko. Byłam bliska utraty przytomności i wykrwawienia się.

- Mówiłem, że wezmę to co do mnie należy – Josh uśmiechnął się i zaczął potwornie śmiać. Esther zaczęła płakać, a Josh wyciągnął spod koszulki kawałek szmatki, którym owinął dziecko. Łzy płynęły po moich policzkach, a obraz zaczął się zamazywać. Josh razem z Esther kierował się ku wyjściu, a ja wiedziałam, że to mój koniec.

Obudziłam się z krzykiem. Byłam całą mokra.

-To był sen. To tylko sen – próbowałam się uspokoić. Drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanął  Ashton. Podbiegł do mnie i zaczął uspakajać. Chwycił moją dłoń i gładził ją mówiąc, że  już nic mi nie grozi. Nie zabierałam już ręki. Właśnie teraz potrzebowałam bliskości. Jeżeli Josh był w rzeczywistości taki jak w moim śnie i taki jak opowiadał Luk to teraz jestem im wdzięczna. Dopiero po tym śnie dotarło do mnie, że oni starali się mnie chronić przed moim własnym mężem. Przed byłym mężem bo już nim nie jest dzięki chłopakom.

-Zostaniesz ze mną ? – popatrzyłam w jego brązowe tęczówki niepewnie. Chciałam, aby teraz był ktoś ze mną. Ktoś na kim mogę polegać. Ashton zdecydowanie zaliczał się do takich osób. Udowodnił to.

-Zostanę – mimo, że było ciemno domyśliłam się, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Zrobiłam mu miejsce na łóżku. Nie czekałam długo, aż chłopak wejdzie.

-Mogę ? – nie wiedziałam o co mu za bardzo chodzi. Popatrzyłam na niego, a on jakby wyczuwając, że nie mam pojęcia spokojnie dokończył. Zorientowałam się, że ma na myśli brzuch. Chciał go dotknąć.

-Podobno, gdy dotkniesz brzucha ciężarnej kobiety to przyniesie ci to szczęście – powiedziałam mu to szeptem ponieważ mój organizm domagał się snu.  Blondyn delikatnie dotknął brzucha.

-Kopie – słyszałam w jego głosie radość. W tym momencie czułam się tak dobrze. Tak jakby to Ashton był ojcem dziecka ponieważ obchodził się czule. Gładził swoją dużą dłonią mój brzuch jeszcze jakiś czas poczym zasnęłam.

   Przebudził mnie silny skurcz w dole brzucha. Przecież to nie możliwe. To za wcześnie. Jednak lekarz ostrzegał, że w wyniku stresu akcja porodowa może się przyśpieszyć. Ashton spał obejmując mnie. Stwierdziłam, że to fałszywy alarm. W końcu w ostatnim czasie zdarzały mi się jakieś skurcze jednak były one lżejsze niż ten. Zamknęłam oczy i starałam się wrócić do snu. Nie wiem ile próbowałam usnąć. Po chwili poczułam jeszcze silniejszy skurcz oraz, że odeszły mi wody. Zaczęłam szturchać Ashtona jednak on nadal spał.

-Ash, obudź się – trącałam jego ramie jednak to nic nie dawało –Ashton! – krzyknęłam głośniej przez co blondyn w końcu obudził się.

-Co się dzieje ? – jego wzrok był zaspany i ledwo co kontaktował z otoczeniem. Chciałam mu odpowiedzieć jednak moje ciało przeszył kolejny skurcz.

-Paloma ? Co jest ? – Ashton pytał, a ja dopiero po chwili byłam wstanie mu udzielić odpowiedzi.

-Ashton ja rodzę ! Wody mi odeszły – popatrzyłam na niego ze strachem. Chłopak momentalnie rozbudził się i wyskoczył z łóżka. Kolejny skurcz. Zaciskałam mocno zęby. Chłopak latał po pokoju nie wiedząc co robić.

-Idę po chłopaków – ledwo to wypowiedział i wybiegł z pokoju jak oparzony. Skurcz.  Po chwili w pokoju pojawiła się cała czwórka. Byli spanikowani bardziej ode mnie, a w końcu to ja  rodziłam !

   W mgnieniu oka znalazłam się w samochodzie z chłopakami i pędziliśmy do szpitala łamiąc po drodze wszelkie przepisy. Nie wiedziałam co gorsze – skurcze czy to jak Ashton jechał. Calum trzymał mnie za rękę, a raczej ja miażdżyłam jego. Nie wiem ile jechaliśmy, ale dość szybko znaleźliśmy się w szpitalu, a mnie zabrali na porodówkę. Widziałam jeszcze jak cała czwórka chciała iść razem ze mną.

-Przepraszam, ale panowie nie mogą tam wejść. Tylko rodzina i mąż – pielęgniarka wstrzymała ich i patrzyła na nich jeszcze moment tak jak ja.

-Ashton ! – krzyknęłam będąc już coraz dalej, a pielęgniarka myśląc, że to mój mąż przepuściła go do mnie. Blondyn trzymał moją dłoń i mówił do mnie. Widniał słaby uśmiech na jego twarzy mieszany z przerażeniem.

3 godziny później:

   Leżałam w Sali trzymając przy sobie moją malutką Esther. Była taka śliczna. Ashton siedział i nie opuszczał mnie ani na chwilę. Uśmiechał się do mnie.

-Mogę ją wziąć na ręce ? –patrzyłam chwilę na niego. Wyciągnęłam ręce razem wraz z Esther w jego stronę. Widziałam jak ją trzyma i delikatnie kołysze. Jak patrzył z uśmiechem na nią.

-Oo jak słodko – popatrzyłam na drzwi, a w nich stał Calum uśmiechnięty od ucha do ucha. Za nim weszła pozostała dwójka.

-Wyglądacie jak szczęśliwa rodzinka – Mike patrzył na nas z uśmiechem. Na jego słowa uśmiechnęłam się mimowolnie.

-Jak się czujesz ? – Luk nieśmiało patrzył w moją stronę jednak nadal unikał kontaktu wzrokowego. Był nie do poznania.

-Dobrze – chciałam jeszcze dodać coś, ale Cal jak to on przerwał mi.

-Stary i jak poród ? Rzeczywiście jest jak to opisują ?  - patrzył w stronę Ashtona, który momentalnie zrobił się zakłopotany. Nie mogłam już wytrzymać śmiechu.

-Wiecie. Nie rozumiem. Jesteście gangiem i z krwią macie do czynienia bardzo często, a jak lekarz dał Ashtonowi pępowinie do przecięcia to oczy mu mało co nie wyszły i padł jak długi na posadzkę – śmiałam się, gdy sobie to przypomniałam.

-No to teraz już rozumiem czemu nagle do Sali biegło więcej pielęgniarek i lekarzy – Calum był rozbawiony. Zresztą nie tylko on. Cała trójka i ja śmialiśmy się z tego.


   Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Czas płynął przy nich mi bardzo szybko. Esther już smacznie spała, a chłopaki poszli do domu. Ashton nie mógł się napatrzeć na malutką. Był w nią zapatrzony, a zarazem szczęśliwy. To wszystko utwierdziło mnie w przekonaniu, że on jak i chłopcy nie chcieli dla mnie źle. Wręcz przeciwnie. Chronili mnie, a ja nie byłam nawet tego świadoma. Gdyby nie oni nie wiem jak to wszystko potoczyłoby się dalej i co teraz by się działo – o ile coś jeszcze by się działo. 

Rozdział 16


Luke pov:

   Poczekałem aż Paloma wejdzie do przychodni i odjechałem. Nie miałem zamiaru siedzieć i smażyć się w samochodzie godzinę czy chuj wie ile czekając  na nią. Skierowałem się do domu Janoskians, gdzie dotarłem dość szybko. Panowała luźna i swobodna atmosfera jednak, gdy Ash mnie zobaczył czułem, że wkurwił się. Też mi nowość. Skacze wokół niej jak jakiś tresowany piesek  królowej Anglii albo prezydenta Stanów.

   Wszystko szło dobrze jednak straciłem przy nich rachubę czasu. Ash wpadł do salonu cały czerwony i kipiący wkurwieniem. Chciał coś dodać, ale przeszkodził jego telefon. Z początku nikt nie wiedział o co chodzi jednak, gdy dał znać Michaelowi, aby namierzał coś mi chodziło po głowie. Coś jest nie tak. I wcale się nie pomyliłem. Zawaliłem na całej linii. Cuthberth ma Palomę. Nie przepadam za nią to prawda jednak przez te miesiące zdążyłem nieco przywyknąć do jej obecności w naszym domu.  Co nie zmienia faktu, że ją lubię bo tak nie jest i nie będzie!

   Dojechaliśmy na miejsce. Opuszczone magazyny w lesie. Cuthbert się nie wysilił za specjalnie tym miejscem. Sprawdziliśmy teren, ale było pusto. Jak zwykle zdążyli już spierdolić. Jebany tchórz. Weszliśmy do środka, a tam panowała ciemność i cisza. Jednak po chwili było słychać płacz i to był płacz Palomy. Skierowaliśmy się w tamtym kierunku i to co zobaczyliśmy wbiło nas w beton.

-O kurwa by to chuj jebnął… - staliśmy i gapiliśmy dobre kilka minut. Nigdy wcześniej nie pomyślałem, że ten chuj jest zdolny do czegoś takiego. Dobra święty nie jestem i wiem o tym bardzo dobrze. No, ale kurwa swoją byłą żonę w ciąży przywiązać do krzesła ? Żeby nie było mało to jeszcze jej kurwa bombę założył na brzuch.

-Luk uda ci się to zdjąć ? – Ashton pierwszy się ocknął i zdenerwowany oraz niepewny zapytał. Bomby były moją specjalnością jednak nie wiedziałem jakiego jej rodzaju  użył Cuthbert. Do tego licznik na niej pokazywał coraz mniej czasu.

-Zobaczę co mogę zrobić, ale nie obiecuje – podszedłem do Palomy. Widziałem, że trzęsła się ze strachu. Kurwa zresztą kto by nie bał się siedząc przywiązanym do krzesła razem z bombą !? Zacząłem ostrożnie oglądać ładunek. Ashton chodził po pomieszczeniu co mnie rozpraszało.

-Kurwa przestań chodzić i daj mi pracować ! – Ash przestał chodzić i stanął przyglądając się każdemu ruchowi jaki wykonałem. Ręce mi się trzęsły. Wystarczy jeden zły ruch czy za mocno dotknąć i wszystko pójdzie z dymem nie wspominając o dziewczynie.

-Nie dam rady.. Dzwoń po pirotechników – chciałem coś powiedzieć, ale Paloma odezwała się pierwszy raz odkąd tu jesteśmy.

-Ki-im w-wy j-jesteście – jąkała się co tylko potwierdzało to, że była na granicy wykończenia psychicznego. Jeżeli taki był cel Cuthberta to go osiągnął. Nie wiem co on jej kurwa nagadał, ale mam ochotę pozbyć się tego chuja raz a dobrze i na amen.

-Każdy  z nas jest skurwysynem, ale twój kochaś ze swoimi przydupasami jest żądnym krwi i śmierci niewinnych osób jebanym chujem. Oni są najgorszymi chujami i skurwielami w tej dżungli zwanej życiem – sam nie wiem po co jej to powiedziałem. Nie przepadałem za nią, ale w tej chwili było mi jej żal. Patrząc na nią taką bezbronną i zapłakaną przypominała mi Lorne. Moją ukochaną Lorne…


Flashback:
Wracałem do chłopaków. Skręciłem w park który był niedaleko naszego domu i zauważyłem tam dziewczynę. Siedziała skulona na ławce płacząc. Nad nią stało kilku chłopaków i popychało oraz kopało. Nie wytrzymałem i podszedłem do nich. Wpierdoliłem jednemu, a reszta uciekła widząc to. Kucnąłem przed dziewczyną i delikatnie chwyciłem jej twarz w dłonie. Cały jej makijaż był rozmazany. Na policzku formował się już wielki siniak, a łuk brwiowy i wargę miała rozcięte. Sięgnąłem do kieszeni kurtki po chusteczki i otarłem delikatnie jej rany. Dziewczyna nic nie mówiła tylko wpatrywała  się we mnie z różnymi emocjami wypisanymi na twarzy i oczach. Widać było, że czuła ulgę i była wdzięczna za to, że nie zostawiłem jej na pastwę losu.

Tak oto zostaliśmy parą. Byłem szczęśliwy i wiązałem z nią wspólną przyszłość. Lorna była wspaniałą dziewczyną. Była taka delikatna i krucha jednocześnie umiejąc być pewną siebie i stanowczą. To wszystko dopełniało w niej uczucie, którym darzyliśmy się. Nie często się takie spotyka. To jak szansa na trafienie szóstki w lotto. Jednak nasze wspólne szczęście nie trwało długo…
Koniec Flashback.



   Pirotechnicy byli szybko na miejscu. Chłopaki opuścili budynek. Byli zbyt bardzo zdenerwowani. Czemu zostałem tu razem z Palomą ? Sam nie wiem. Może dlatego, że nie chciałem, aby była sama z obcymi osobami. A może po prostu dlatego, że chciałem zobaczyć jak taki rodzaj  bomby wyłączyć. Widziałem, że pirotechnicy byli mocno zdenerwowani. Po ich czole spływała stróżka potu. Co chwilę któryś marszczył brwi. Ręce zaczęły im drżeć, gdy na liczniku pojawiła się ostatnia minuta. Paloma płakała coraz bardziej, a pirotechnicy nie poddawali się. Widać było ile ich to kosztowało. Nie często chyba spotykają kobietę w zaawansowanej ciąży, a do tego z założoną bombą. Po pomieszczeniu zaczęło być słychać pikanie oznaczające zbliżający się koniec czasu. Chodziłem nerwowo patrząc na licznik. Zaczęło się końcowe odliczanie…

Rozdział 15


Ashton pov:

   Od samego rana razem z chłopakami mieliśmy zawalony dzień. Trzeba było załatwić nową broń i podjechać do Janoskians. Mieli jakieś nowe informacje. Wziąłem ze sobą Michaela i Caluma. Luk nie był zadowolony, że ma zostać i zająć się Palomą, ale nie ma wyboru. Ostatnim razem z nią został Calum i skończyło się to tym, że ten idiota obraził się. Mike był mi potrzebny na miejscu więc padło na niego.

   Siedzieliśmy już trzecią godzinę, kiedy w drzwiach pojawił się Luk. Zdziwiony uniosłem brwi jednak po chwili wkurwiłem się.

-A gdzie Paloma ? – patrzyłem na niego i czekałem na jakieś sensowne wyjaśnienia. Mam nadzieję, że to co powie będzie miało sens bo przysięgam pierdolnę go inaczej w ten jego łeb tak, że wszystkie szare komórki zamienią się miejscami położenia.

-U lekarza. Za godzinę mam ją odebrać – odparł znudzony jakby to była najnormalniejsza rzecz do zakomunikowania na świecie. Nie mogłem jednak tracić czasu na to żeby poobijać mojego przyjaciela choć trochę.

Siedzieliśmy i załatwialiśmy interesy.

-Ash chyba ci telefon dzwoni w korytarzu – Mike wszedł właśnie do salonu. Zdziwiony pomacałem rękoma kieszenie spodni. Telefon musiał zostać w kurtce. Wstałem z miejsca i ruszyłem do korytarza. Chwyciłem telefon, a na ekranie pojawiły się dwa nieodebrane połączenia. Kliknąłem na pierwsze – Paloma, kliknąłem na drugie – numer zastrzeżony. Zaraz. Paloma dzwoniła !? Wróciłem do jej połączenia. Paloma połączenie nieodebrane 14:06, spojrzałem na wyświetlacz telefonu i godzinę. Moje oczy gwałtownie się rozszerzyły. To było godzinę temu. Wybrałem jej numer i czekałem na połączenie jednak usłyszałem „Wybrany numer jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon”. Skierowałem się wkurwiony do salonu.

-Masz kurwa przejebane – wskazałem w stronę Luka. Rozmowy w salonie ucichły, a każdy przyglądał się to mi to Lukowi. Miał już coś powiedzieć, ale nie zdążył. Mój telefon zaczął wibrować, a na ekranie był napis numer zastrzeżony. Przejechałem palcem po ekranie, aby odebrać.

-Paloma ? – nie wiem czemu, ale pomyślałem, że może czeka w przychodni i stamtąd dzwoni. Jednak usłyszałem męski śmiech po drugiej stronie. Złowieszczy śmiech, który należał do jednej jedynej osoby na całym tym pierdolonym świecie. Kiwnąłem do Mika i dałem mu bezgłośnie znać, aby namierzał. Nie czekałem długo bo od razu zaczął robić to na czym zna się najlepiej.

-Irwin długo każesz czekać aż łaskawie odbierzesz ten pieprzony telefon – mówił to wolno i z kpiną w głosie. Było słychać, że coś go bawi. Mike kiwnął mi, że udało się go namierzyć. Ciota nawet nie potrafi dobrze zabezpieczyć telefonu przed namierzeniem go.

-Czego chcesz Cuthbert ? –czułem wzrok każdego w tym pokoju na sobie. 

-Ja ? Niczego, ale radzę ci się pośpieszyć, albo inaczej twoja ukochana i ten bachor skończą za dokładnie czterdzieści pięć minut i pozostanie wam zeskrobanie ich ze ścian – to było jedyne co powiedział. Po tym zaśmiał się i rozłączył. Czułem ,że najpierw pobladłem, ale zaraz potem otrzęsłem się. Zakląłem po nosem i zacząłem nerwowo chodzić po pokoju.

-Skąd dzwonił ? – chodziłem po tym salonie jak poparzony i czekałem aby dostać tylko informacje. Nie wiem co on odpierdolił, ale to co powiedział nie znaczy nic dobrego.

-Stare magazyny na obrzeżach w lesie. Ash co jest ? – widziałem ,że Mike zaniepokoił się. On zawsze wyczuwał powagę sytuacji.

-Zbieramy się. Cuthbert ją ma – wyszliśmy z domu Janoskians i wsiedliśmy do auta.

-Jeżeli coś się jej stanie będziesz kurwa rył mordą beton – popatrzyłem wkurwiony na Luka i ruszyłem. Nie było to daleko od domu chłopaków i całe szczęście. O tej porze ciężko byłoby nam dojechać z naszego domu tam. Luk nic się nie odezwał. Chyba doszło do niego, że to on jest temu winien. Miał jej kurwa tylko pilnować ! Nawet tego mu się nie chciało lub nie chciał z nią siedzieć nawet tą cholerną godzinę!

   Dobrze, że załatwialiśmy dziś nową broń. Będzie okazja jej przetestowania w ten bezmózgi łeb Cuthberta i jego przydupasów. Dojechaliśmy na miejsce w dziesięć minut. Wysiedliśmy. Każdy z nas uzbrojony po dwa nowe i świeże Sig Sauer P299 i Magnum Research Desert Eagle. Pokazałem Lukowi i Michaelowi, żeby sprawdzili tyły, a ja wraz z Calumem do środka. Ruszyliśmy i ubezpieczaliśmy się nawzajem. Przed wejściem czekaliśmy na chłopaków. Wrócili po chwili mówiąc, że teren wolny i pusty. Weszliśmy do środka. Panował tu mrok i cisza. Dopiero po chwili usłyszeliśmy cichy szloch. Paloma. Chłopaki mnie ubezpieczali jednak po Union J nie było ani śladu. Kurwa znów nam zwiali. Dotarliśmy do pomieszczenia, gdzie znajdowała się Paloma. Była przywiązana do krzesła i…


-O kurwa by to chuj jebnął…

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozdział 14



4,5 miesiąca później:
Paloma pov:

   Mieszkałam z chłopakami. Od tamtego wydarzenia Josh nie odezwał się do mnie ani razu. Było mi smutno, że nie interesuje się swoim dzieckiem jak i żoną. Mimo, że nie wybaczyłam mu tego co zrobił to chciałabym, aby nasze dziecko wychowywało się w normalniej rodzinie lub chociaż miało kontakt ze swoim ojcem. To był trzydziesty czwarty tydzień ciąży. Było coraz bliżej końca. Ashton pomógł mi urządzić pokój dla dziecka. Dla małej Esther. Zachowywał się wobec mnie bardzo troskliwie. Wciąż pytał czy czegoś potrzebuje, co mi przynieść, podać. Skakał wokół mnie bardziej niż skakano, aby obsłużyć królową Anglii. Było to urocze, ale nieraz i denerwujące oraz uciążliwe. Mike i Cal siedzieli po moich dwóch stronach i dotrzymywali towarzystwa. Najchętniej wtedy, gdy Ash spędzał czas gotując coś dla mnie. Lubiłam chłopaków dlatego, gdy Ashton pytał ile zjem to podawałam o wiele zawyżoną ilość tak, aby wystarczyło dla nich dwóch jeszcze. Był wtorek. Leżałam w łóżku, ale po chwili dołączyli do mnie jak zawsze Mike i Cal usadawiając się na krzesłach obok. Trochę pomogli mi się podnieść do pozycji półleżącej, aby było mi wygodniej. W ostatnim czasie było mi już cokolwiek samej ciężko zrobić i dziękowałam im za to, że tak mi pomagają. Ashton wszedł do pokoju z ogromnym talerzem góry kanapek. Uśmiechnęłam się oraz podziękowałam mu. Odwzajemnił do mnie uśmiech, zmierzył chłopaków wzrokiem i wyszedł. Zaczęliśmy jeść. Calum pobrudził się sosem przez co miał czubek nosa oraz trochę pod spodem sosu na sobie. Wyglądało to komicznie i nie dało się nie śmiać. Zaśmiewaliśmy się prawie do łez razem z Mikem, a Calum nie wiedział z czego tak się cieszymy przyglądał się nam i jadł dalej. Właśnie w tym momencie do pokoju wrócił Ashton. Gdy zauważył, że Calum je kanapki, które on przygotował dla mnie wyrwał mu kanapkę z ręki i odłożył na talerz.

-To było dla Palomy idioto – chłopak zmierzył go wzrokiem, ale nie odezwał się na komentarz ze strony przyjaciela. Przez ten czas spędzony z nimi zdążyłam już przywyknąć do tego, że oni tak mówią do siebie w żartach. Calum chciał chwycić z powrotem niedokończoną kanapkę, ale Ashton mu przeszkodził i nie pozwolił na to.

-To zabolało jakbyś mi miażdżył jaja drzwiami – obrażony na Asha Calum opuścił pokój. Każdy patrzył w stronę drzwi, które sekundę temu przekroczył Calum.

-Ja się czasem zastanawiam skąd on bierze te teksty… - Mike wpatrywał się dalej w drzwi i zamyślił. Nikt z nas nie wiedział skąd tak naprawdę Calum bierze te swoje teksty. Niektóre potrafią człowieka powalić do łez, a inne.. Inne są po prostu niesmaczne tak jak właśnie ten.


   Calum, Michel i Ashton mieli jakieś sprawy do załatwienia na mieście. Pech chciał, że musiałam zostać z Lukiem. Nie przepadaliśmy za sobą jak i swoim towarzystwem. Ja jego denerwowałam moją osobą, a on mnie irytował swoim zachowaniem. Jakby tego było mało miałam dziś wizytę u lekarza i to właśnie Luk miał mnie zawieść.  Jechaliśmy w ciszy jakieś trzydzieści minut. Gdy dojechaliśmy pod przychodnię i miałam już wysiadać Luk oznajmił mi, że wróci za godzinę i mam tu na niego czekać. Tylko ciekawe, gdzie niby daleko zajdę ? Najdalej to do parku po przeciwnej stronie ulicy. Jako tako wygramoliłam się z samochodu  i ruszyłam do drzwi przychodni. Luk poczekał aż wejdę do środka jakby chciał się upewnić czy niczego nie kombinuje i odjechał. Skierowałam swoje kroki w stronę Sali, gdzie na drzwiach wisiała plakietka z nazwiskiem Howard.

   Godzinę później wyszłam z przychodni. Z Esther jest wszystko w jak najlepszym porządku. Wybrałam dla niej takie imię ponieważ zawsze mi się ono podobało.  Esther Clara Cuthbert. Drugie imię ma po swojej babci, której nie będzie jej dane nigdy poznać. Gdyby moi rodzice żyli pewnie bardzo by się cieszyli, że za niedługo zostaną dziadkami. Niestety los chciał inaczej, a raczej nie los, a konkretniej ktoś. Wciąż nie wiadomo, kto przyczynił Się do śmierci moich rodziców. Minęło już tyle czasu, że zaczynam wątpić w to, że szwedzka policja jeszcze cokolwiek robi w tej sprawie…

   Stałam przed budynkiem przychodni i rozglądałam się. Po Luku ani śladu, a podobno miał być za godzinę. Wyciągnęłam telefon z torebki i wybrałam jego numer. Pierwszy sygnał, drugi, czwarty… Nie odbiera. Przeszukałam listę i wybrałam numer do Ashtona. Być może Luk jest z chłopakami i zapomniał, że ma mnie odebrać. Cierpliwie czekałam, ale znów to samo. Żaden z nich nie odbierał. Mój telefon zasygnalizował, że bateria niedługo się wyczerpie. Stanie w słońcu i czekanie nie miało sensu, a tym bardziej, że już mnie ono męczyło.
_________
Czekam w parku po drugiej stronie ulicy
_________

   Wystukałam wiadomość na moim telefonie i wysłałam do Luka. Nie był to jakiś najnowszy model. Lubiłam mój telefon Palm Pre. Był mały, zgrabny, nie zacinał się. Rozejrzałam się czy nic nie jedzie i zaczęłam przechodzić na drugą stronę ulicy. Już prawie wchodziłam na chodnik, gdy tuż obok mnie z piskiem opon zatrzymał się samochód. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pewnie Luk. Odwróciłam się, ale nigdzie go nie dostrzegłam. Odwróciłam z powrotem głowę w stronę parku i już miałam iść dalej, gdy jakichś dwóch wytatuowanych chłopaków chwyciło mnie i zaczęli ciągnąć w stronę czarnego Audi Q7. Nawet nie zdążyłam wezwać pomocy bo już zdążyli mnie wpakować na tył samochodu i usiąść z obu moich stron. Samochód ruszył, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że naprzodzie  jest jeszcze jeden chłopak. Ten, który właśnie prowadzi z zawrotną prędkością. Czułam, że moje całe śniadanie zjedzone wspólnie z chłopakami podchodzi mi do gardła.

-Kim jesteście ? Czego chcecie ? – pytałam z zaszklonymi już oczami. Nie wiedziałam czego oni ode mnie chcą. Nawet ich nie znam ! Pierwszy raz w życiu ich na oczy widzę.

-Dowiesz się od męża – to było jedyne co się dowiedziałam. Chwile potem drugi, który mu pomógł mnie uprowadzić wprost z ulicy z tym rajdowcem wybuchli śmiechem. Nie wiem co ich tak śmieszyło.

-Z byłym – ten który kierował samochodem ledwo co łapał powietrze ze śmiechu, aby móc to powiedzieć. Zmarszczyłam brwi bo nie wiedziałam co mieli na myśli mówiąc byłym. Serce zaczęło mi szybciej bić, śniadanie zaczynało szybciej wędrować, aby wydostać się z mojego żołądka. Zaczęły oblewać mnie zimne poty i robić ciemno przed oczami. Momentalnie moje dłonie zwinęły się w pięści zaciskając skrawek materiału od mojej bluzki.

-Zatrzymaj się – ledwo udało mi się to wybełkotać. Siedzący po mojej lewej blondyn zerknął na mnie, a z kolei tamtych dwóch śmiało się w najlepsze jakby usłyszeli jakiś najnowszy światowej klasy dowcip.

-George zatrzymaj się – blondyn z lewej chyba zauważył, że coś jest nie tak bo kazał temu jak mu tam było Georgowi zatrzymać samochód.

-Hensley nie rozśmieszaj mnie. Nie będę słuchał jakiejś dziwki – kierujący George śmiał się, gdy to mówił. Najgłośniej wtedy, gdy nazwał mnie dziwką. Mój żołądek już nie wytrzymał, a że siedziałam po środku to cała jego zawartość poszła wprost na Georga.

-Kurwa ! – George momentalnie zahamował na środku drogi. Zatrzymaliśmy się z piskiem opon. Cała trójka otworzyła drzwi i wysiadła. Blondyn o nazwisku Hensley pomógł mi wysiąść. Łapałam świeże powietrze ile tylko mogłam, aby uspokoić siebie jak i zarówno mój żołądek.

-Ja pierdole ! Ta jebana dziwka zarzygała mi kurwa nowy samochód ! – jak mniemam George mówił to do trzeciego z chłopaków. Hensley stał i pilnował mnie, abym nie uciekła. Ciekawe niby dokąd skoro znajdujemy się w jakimś lesie.

-Mówiłem ci żebyś się zatrzymał – Hensley nie wytrzymał i zwrócił się do swojego kumpla. George widać, że był bardzo zły. Może to nawet słabe określenie jego stanu. On mało co nie wpadł w furię. Skierował się do mnie – Będziesz to kurwa sprzątać – wysyczał przez zaciśnięte zęby po czym wsiadł do samochodu. Pootwierał wszystkie okna.


-Kurwa jak jebie ! – mój stan nieco się polepszył i przyznam, że byłam z siebie dumna. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal władał mną strach. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy. Po jakiś piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Nie wiem ile tu jechaliśmy bo przez ten mały incydent straciłam rachubę czasu.  George pierwszy wysiadł z samochodu głośno trzaskając jego drzwiami i skierował do starego, rozpadającego się budynku. Po moich plecach przeszły ciarki. To miejsce straszyło samym wyglądem i miejscem w jakim się znajdowało. Hensley i ten drugi wysiedli i czekali aż zrobię to samo. Nie szarpali mną jakoś bardzo za co byłam w duchu wdzięczna. Skierowali się ze mną do tego opustoszałego miejsca. Panowała w nim przeraźliwa cisza. Jakby wszystko wewnątrz jak i wokół tego miejsca obumarło i przestało istnieć. To sprawiało wrażenie jak z najgorszego horroru . Nie było tu ani żywej duszy. Nawet latającej muchy czy też myszy. Nic. Pustka. I tylko ta przerażająca cisza oraz pomieszczenie do którego mnie wprowadzili. W środku nie było okien przez co panowała ciemność. Było chłodno tak jakby to była piwnica. Na środku stało metalowe krzesło z oparciem. Hensley i ten drugi usadzili mnie na nim, a następnie przywiązali po czym wyszli zamykając za sobą drzwi. Zrobiło się już całkiem ciemno. Nie było widać dosłownie nic. Nic poza małą dziurką, gdzie powinien być klucz. To był jedyny punkt, który dało się dostrzec. Moja wyobraźnia wzięła pełne obroty i zaczęła pracować. Coś zaszurało, zapiszczało, zaskrzypiało. Czułam, że całe moje ciało jest pokryte gęsią skórką. Drzwi gwałtownie się otworzyły przez co gdybym mogła to pewnie podskoczyłabym na tym niewygodnym krześle. W drzwiach ktoś stal. Po budowie ciała nie sposób się domyślić, że to mężczyzna. Światło nagle rozbłysło przez co musiałam zmrużyć oczy. Po chwili, gdy przyzwyczaiłam się dostrzegłam, że w drzwiach stał Josh…

Rozdział 13



Ashton pov:

   Myślałem, że mnie tam kurwica trafi jak się dowiedziałem za co ten pojeb ją uderzył ! Nie dość, że Cuthbert okazał się pierdolonym tchórzem to próbował zwalić na mnie wszystko. Jak ten skurwiel śmiał się podnieść na nią rękę i kazać jej usunąć dziecko !? Mimo, że w tym świecie jestem znany z tego, że nie odpuszczam nigdy nikomu  to nigdy nie kazał bym swojej dziewczynie usunąć ciąży! A co dopiero żonie! Siedziałem na tej pieprzonej kanapie i w środku cały wrzałem ze złości.

   Paloma była cała roztrzęsiona. Mike siedział obejmując ją i próbując uspokoić. Teraz już przynajmniej wiem dlaczego tyle je, a do tego takie  dziwne połączenia.  W salonie panowała cisza przerywana coraz cichszym pochlipywaniem dziewczyny w koszulkę Mika. Kiwnąłem na Mika, który popatrzył na mnie. Pokazałem mu wzrokiem, aby zabrał dziewczynę do mojego pokoju, a gdy uspokoi się przyszedł tu. Mike wziął dziewczynę i skierował z nią do pokoju. Po dwudziestu minutach wrócił i usiadł naprzeciw mnie. Patrzyliśmy między sobą i czekałem który zacznie. Jednak żaden z chłopaków nie raczył i czekał aż to ja podejmę się pierwszy tematu. Oparłem głowę o ręce siedząc tak chwilę i myśląc.  Po paru minutach dochodząc do siebie i zbierając myśli zacząłem.

-Tak więc Paloma zostaje z nami. I druga sprawa nie mówcie jej jak na razie o unieważnieniu jej małżeństwa. Obecnie… nie powinna się denerwować jeszcze  bardziej – popatrzyłem na moich przyjaciół. Wszyscy poza oczywiście Lukiem zgodnie kiwali głowami iż są tego samego zdania co i ja.

-A co robimy z Cuthbertem ? – Mike w takich sytuacjach był zawsze opanowany za co byłem mu wdzięczny. Nieraz dzięki jego opanowaniu wybrnęliśmy z trudnej sytuacji i uratował nam wszystkim dupę.

-Nie wiem. Jeżeli będzie coś kombinować lub cokolwiek zrobi jeszcze Pal trzeba będzie się go pozbyć – w mojej głowie już pojawiały się tysiące różnych sposobów torturowania tego chuja.

-Dobrze, że Pal od niego uciekła – do rozmowy dołączył Calum. Od samego początku polubił blondynkę i nie tylko on. Każdy z nas ją lubił. Mimo, że Luk udawał, że jej nie lubi wiem, że tak nie jest. Gdyby coś jej zagrażało on pierwszy by ją bronił. Znam go na tyle, że jestem pewien iż właśnie tak by było.

-Idioto, gdybym miał taką dupę jak ryj Cuthberta to by mi kibel z domu uciekł, a co dopiero żona – Cal popatrzył na blondyna wzrokiem, którym chciał wyrazić nie jestem idiotą i ruszył do lodówki wyciągając  czteropak piwa na znak zgody. Każdy wziął po butelce  Little Creatures Ipa, stuknęliśmy się butelkami i upiliśmy zawartość. Po jakimś czasie któryś z chłopaków włączył telewizor i leciał właśnie mecz. Grali Sydney FC przeciwko Perth Glory FC. Mecz był w połowie, a wynik wskazywał remis.  Oglądaliśmy go i każdy z nas klął za każdym razem gdy drużyna z Perth była bliska strzelenia nam gola. Mecz ostatecznie skończył się remisem i dobiegł końca. Komentator coś jeszcze komentował, a ja w tym czasie dostałem wiadomość na telefon. Wyciągnąłem go, odblokowałem i wcisnąłem ikonkę wiadomości na ekranie.

___________________
Wyścig. Jutro 01:00 opuszczone magazyny obrzeża
___________________

   Uśmiechnąłem się pod nosem. Trzeba się przygotować. W ostatnim czasie odkąd pojawiła się Paloma odpuściliśmy sobie wyścigi. Nie chcieliśmy, aby dowiedziała się o tym bo to raczej nie pomogłoby nam zdobyć jej zaufania jakim nas teraz darzy. Jednak któryś z chłopaków będzie musiał zostać tu w domu razem z dziewczyną. I już nawet wiem kto. Skierowałem swój wzrok na niego, uśmiechnąłem się i zacząłem mówić.

-Hood ! Zostajesz jutro w domu z Palomą, a my panowie jedziemy na wyścigi – obdarzyłem resztę moich kumpli uśmiechem na co i oni zadowoleni się uśmiechali.

-Dlaczego ja !? – no tak oczywiście Calum będzie udawał teraz wielce obrażonego  i poszkodowanego, że on musi zostać.

-Ponieważ tylko ty nie będziesz nam tam jutro potrzebny, a ona nie może zostać sama w domu – widziałem na jego twarzy grymas niezadowolenia – Poza tym ja się ścigam, Luk jako, że sprawdza stan techniczny auta jest potrzebny mi tam na miejscu, a Mike – popatrzyłem na zielonowłosego  - musi zrobić zwiady trasy, dowiedzieć się kto startuje w wyścigu oraz potem mnie informować – wstałem poklepałem Hood’a po ramieniu – No to cieszę się, że się rozumiemy – uśmiechnąłem się triumfalnie i odszedłem w stronę swojego pokoju. Słyszałem za sobą jak Calum klął pod nosem jednak teraz mnie to nie obchodziło czy się obrazi czy też nie. Dziewczyna nie może zostać sama. Nie teraz kiedy nie jest wiadome co Cuthbert planuje w stosunku do niej i nie jest wiadome kiedy uderzy oraz z jaką siłą. Ona już i tak sporo przeszła w swoim życiu przez tego sukinsyna. On jest gorszy niż bipolarny pizdokleszcz. Przyczepi się do ciebie niewiadomo kiedy i doi z ciebie wszystkie twoje emocje, uczucia oraz kasę czy pozbawia wszystkiego na czym ci zależy, a na końcu niby zostawia tylko po to, aby po jakimś czasie cie dobić.

-Jebany bipolarny pizdokleszcz – mruknąłem sam do siebie pod nosem. W połowie drogi skierowałem się do pokoju gościnnego. Było późno, a Pal pewnie już śpi. Nie będę jej budził tylko po to, aby zmieniła pokój.


   Następnego dnia od samego rana każdy z nas biegał po domu i garażu przygotowywując się. Oczywiście wszyscy poza Pal i Calumem -  arcywielce obrażony jaśnie hrabia z koziej dupy Calum który siedział na kanapie i oglądał telewizję. Prychnąłem na jego widok i ruszyłem do garażu. U nas to norma, że tak się do siebie odnosimy i każdy z nas wie, że to na żarty. Choć przyznam, że czasem też i tak myślę już poważnie.

   Dzień minął później już spokojnie. Razem z chłopakami ustaliliśmy wersję dla Pal, że dostaliśmy pilne wezwanie do naprawy. Trochę to kiepska wymówka, ale lepsza niż żadna. Wyścig miał być dopiero o pierwszej w nocy, ale postanowiliśmy pojechać znacznie wcześniej na miejsce. Tam nigdy człowiek się nie nudzi i zawsze jest tłum na sporo przed.

   Nim wyjechaliśmy z domu nie obyło się bez pytań blondynki. Właśnie wyszła z kuchni z całym talerzem na którym była piramida kanapek i skierowała z nim do salonu, gdzie był Calum.

-Stary ja to bym się z tobą chętnie zamienił – Mike patrzył na pełen talerz. Jego oczy świeciły się na ten widok bardziej niż, gdy pierwszym razem wygraliśmy wyścig. Spiorunowałem go wzrokiem na co on wzruszył tylko ramionami i niechętnie odrywając wzrok od stosu kanapek ruszył w kierunku wyjścia. Calum posłał mu tylko zadowolony uśmiech, wziął jedną z kanapek po czym podszedł do niego i tuż przed jego oczami zaczął ją jeść i wydawać z siebie odgłosy zadowolenia. Mike chwile patrzył na niego, ale po chwili ostatecznie otworzył drzwi, które po chwili wydały z siebie głośne trzaśnięcie zwiastujące, że Cal osiągnął swój cel.



   Miejsce wokół opuszczonych magazynów było już pełne ludzi. Większość z nich chodziła z butelkami piwa, skrętami lub byli już nawaleni. Lecąca dość głośno muzyka huczała w głowach każdego kto tu przybył, ale i także w promieniu na pewno najbliższego kilometra. Każdy z nas lubił tą panującą atmosferę tuż przed rozpoczęciem wyścigu. Luk właśnie sprawdzał mój nowiutki SSC Tuatara, który wygraliśmy w naszym poprzednim wyścigu z amerykanem. Bogaty dzieciak nie mający pojęcia o tym jak się ściga myślał, że jak przyjedzie takim cackiem to wygra. To się chłoptaś przeliczył. To są nielegalne wyścigi i wszelkie chwyty są dozwolone. Owszem to auto ma niezłego kopa, ale nie przewidział, że włączę  nitro i tak oto wygrałem parę tysiaków oraz to auto. A to się głupi chuj zdziwił.  Mniejsza z tym. Luk sprawdzał i pilnował, aby nikt nie majstrował nic przy samochodzie, Mike poszedł na zwiady i dowiedzieć się, kto się dziś poza nami ściga, a ja poszedłem do Erica zapłacić. Były cztery typy wyścigów oraz dwa dodatkowe. Fast czyli zwykły i najprostszy na którym byłem niezwyciężony. Drugi był obstacle, gdzie obserwujący na czas przed wyścigiem dokładali na trasie jazdy przeszkody. Nigdy nie było wiadome ile i jakie.  Trzecim z rodzaj to był paradise Road. Odbywał się on zazwyczaj  na ulicach, gdzie był duży ruch oraz wiele skrzyżowań czy świateł. W tym rodzaju wyścigu trzeba było mieć oczy wszędzie. Jeden drobny błąd, a można było go przypłacić życiem. Ostatni i najgorszy rodzaj trasy to był devilish bend. Jeżeli auto nie ma dobrej przyczepności to lepiej nie myśleć co się stanie. Devilish bend  to trasa składająca się głównie z samych ostrych zakrętów. Żeby nie było nudno to z jednej strony jest przepaść, a z drugiej „mur życia lub śmierci”. Dlaczego tak się nazywa ? Bo to skaliste zbocze , gdzie u góry można podziwiać piękne panoramy może być twoją ostatnią deską ratunku lub śmiercią. Tak więc albo kończysz na murze śmiercią lub życiem, albo wypadasz za barierki w przepaść, albo dojeżdżasz do końca trasy. O tym w jakim typie wyścigu jedziemy zawodnicy dowiadują się na linii startu tuż przed rozpoczęciem. Wspomniałem, że są jeszcze dwa dodatkowe typy wyścigów. Są one otwarte dla każdego, kto chce spróbować, zarobić czy też zaistnieć lub zamknięte. W zamkniętych biorą udział tylko wybrani uczestnicy z całego świata lub tylko z miasta czy też kraju. To zależy od organizatora.

   Wsiadłem do mojego SSC Tuatara i obserwowałem ludzi  zza przyciemnionych szyb. Niedaleko obok mnie stanął mój przeciwnik. Jak się okazało był to James Yammouni od Janoskians. Siedział w swoim Nissanie GT-R. Rozglądał się i próbował dostrzec z kim się ma ścigać, ale przyciemnione szyby mojego auta mu to uniemożliwiły. Od Mika dowiedziałem się już wcześniej, że to właśnie James jest moim przeciwnikiem na dziś. Po chwili rozległ się krzyk Erica do megafonu. Wsadził rękę do kieszeni grzebiąc w niej. Wyciągnął kawałek pomiętej kartki. Zapanowała chwilowa cisza i każdy oczekiwał na to co Eric powie, a raczej oznajmi typ wyścigu. Rozejrzał się w koło z uśmiechem i zaczął niecierpliwić ludzi specjalnie wydłużając chwilę oznajmienia.

- Fast ! – po paru sekundach jego ciszy i budowania napięcia Eric wprost do megafonu krzyknął typ wyścigu. Uśmiechnąłem się pod nosem wiedząc, że wygraną mam już w kieszeni. Później to już wszystko toczyło się standardowo. Każdy uruchomił swój silnik i dociskał pedał gazu nie ruszając z miejsca, a wydając ryk. Na środek wyszła ruda dziewczyna skąpo ubrana. W ręce trzymała flagę w biało-czarną, która przypominała pole do gry w warcaby. Uniosła ją do góry po czym opuściła, a ja wystartowałem. Teraz tylko dwa szybkie okrążenia wokół magazynów i koniec.


   Jedno okrążenie. James jechał tuż za mną nie poddając się. Drugie okrążenie, byłem już na ostatniej prostej. Zobaczyłem ,że James próbuje mnie wyprzedzić. Wcisnąłem przycisk od nitra i momentalnie dostałem przyśpieszenia osiągając zawrotną szybkość oraz przekraczając linię mety.  Chwile jeszcze siedziałem w samochodzie, ale zaraz podeszli do niego Luk i Mike.  Odebraliśmy nagrodę, pogadaliśmy z Brooks’ami, wypiliśmy po piwie ruszyliśmy w stronę samochodów, aby zbierać się do domu. W połowie drogi do samochodu w oddali zauważyłem postać osoby, której nie chciałem widzieć tu. Jednak już po chwili Cuthberth zniknął mi z pola widzenia. To nie było w jego stylu i on coś kombinuje. Tylko nikt nie wie jeszcze co i na kiedy….

Rozdział 12


Paloma pov:

   Obudziłam się rano w nieznanym mi miejscu. Dopiero po chwili zaczęły wracać do mnie wspomnienia wczorajszego dnia. W tej chwili jestem wdzięczna Ashtonowi, że nie zostawił mnie w tym parku. Gdyby nie on nie miałabym gdzie się podziać i prawdopodobnie spałabym tam na tej ławce.

   Skierowałam się do kuchni. Byłam głodna, a musiałam nas nakarmić dwoje. W domu panowała cisza co znaczyło, że wszyscy jeszcze śpią. Przechodząc przez salon zauważyłam Ash’a, który spał na kanapie. Nie chcąc go budzić cicho weszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i patrzyłam chwilę na jej zawartość zastanawiając się co zrobić do jedzenia. Stanęło, że zrobię sobie pokaźną porcję jajecznicy z dodatkami. I tak po dwudziestu minutach szykowania zasiadłam i zaczęłam jeść moją jajecznicę. Kończyłam jeść, gdy przede mną usiadł Ash. Siedział w ciszy i przyglądał mi się.

-Jak zjesz to musimy porozmawiać – poczekał aż mu odpowiem, a potem wstał i wyszedł w stronę swojego pokoju. Niezręcznie mi było, że przez moją osobę musiał spędzić noc na kanapie. Skończyłam jeść, odłożyłam talerz do zmywarki i usiadłam w salonie na kanapie do niedawna zajmowanej przez Asha. Po jakiś trzydziestu minutach do salonu weszła cała czwórka. Każdy z nich ulokował się niedaleko mnie. No może poza Lukiem, ale to już mnie jakoś nie dziwi.

-Co robiłaś wczoraj tak późno sama w parku ? I skąd miałaś ten ślad na policzku ?  - ciszę przerwał Ashton. Na wspomnienie o moim policzku chwyciłam za niego. Mój wzrok wbiłam w podłogę i zastanawiałam się jak mam im to wszystko powiedzieć.

-Bo.. Ja mu powiedziałam.. – widziałam, że trójka z nich zmarszczyła brwi nie rozumiejąc o co mi chodzi. Z kolei Luk nawet na mnie nie patrzył, a tylko bawił się swoimi palcami.

-Co mu powiedziałaś ? – do rozmowy dołączył Mike. Spoglądał na mnie i cierpliwie czekał. Otworzyłam usta jednak żadne słowa ich nie opuściły. Odetchnęłam głęboko i nie patrząc na nich powiedziałam:

-O ciąży – chwile jeszcze siedziałam z opuszczoną głową. W salonie zapanowała grobowa cisza. Popatrzyłam na nich. Calum siedział z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami. Mike po chwili usiadł obok mnie i przyciągnął do siebie. Ash patrzył na mnie, ale nie potrafiłam nic wyczytać z jego twarzy. Luke przez moment poświęcił mi swoje spojrzenie, ale wrócił do poprzedniej czynności.

-A ten ślad ? – na wspomnienie o nim przypomniały mi się słowa Josh’a. W moich oczach zbierały się łzy.

-Bo.. Bo..- nie mogłam dobrać odpowiednich słów. Nie wiedziałam też jak mam im powiedzieć o tym, że Josh wie.

-Kurwa wysłów się wreszcie ! – Luk powiedział to zirytowany na co aż podskoczyłam na kanapie. Mike przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej i uspokajająco pocierał swoimi dłońmi o moje plecy dodając mi tym samym otuchy.

-Ja nie wiem skąd on się dowiedział – patrzyłam na nich, a oni na mnie. Myślałam, że rozumieją o co mi chodzi, ale najwyraźniej nie. Calum który do tej pory siedział nadal z otwartą buzią przekrzywił głowę w bok i z zapytaniem na twarzy czekał aż będę kontynuować.

-Josh wie, że byliście ze mną w Malmo.. Ale ja nie mam pojęcia skąd on to wie ! Ja mu nic nie mówiłam.. – po moim policzku spłynęła jedna łza, którą szybko starłam wierzchem dłoni. Usłyszałam ciche pomruki i przekleństwa, które wypowiadał Luk. Ash chwycił się za głowę, a Mike i Cal patrzyli na mnie oszołomieni tą informacją.

-To stąd ten ślad ? – gdy Ash doszedł do siebie wskazał ręką na jeszcze widoczny ślad na moim policzku. Spuściłam głowę w dół  i kiwnięciem jej zaprzeczyłam. Znów kilkakrotnie otwierałam usta aby im to wyjaśnić, ale nie umiałam. Nie potrafiłam powiedzieć tego co Josh mi wczoraj powiedział…

-To za co masz ten ślad bo sama go raczej nie zrobiłaś  – Mike patrzył na mnie. Spojrzałam na niego i widziałam w jego oczach wymalowaną troskę. Troskę o moją osobę.


-Josh.. On.. On powiedział, że.. że to na pewno nie jest jego dziecko, a Ashtona… Nazwał mnie puszczalską dziwką, a was.. Kazał mi usunąć dziecko lub się wynosić… - skuliłam się na kanapie. Łzy leciały po moich policzkach. Mike jakby wyczuwając przytulił moje trzęsące się od płaczu ciało. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam troski, ciepła, a przede wszystkim miłości. Niestety teraz to ostanie nie będzie mi dane. Jedynie ja je mogę okazywać tej małej istotce, która nosze pod swoim sercem.

Rozdział 11



Ashton pov:

   Wracałem właśnie do domu. Załatwiłem ostatnie interesy i informacje u Janoskians. Było chłodno i zbierało się na deszcz.

-Kurwa czemu nie pojechałem samochodem  - mruknąłem sam do siebie pod nosem i skręciłem w alejkę parku. Już prawie z niego wychodziłem gdy usłyszałem płacz. Zdziwiony zatrzymałem się i spojrzałem na godzinę. Było po dwudziestej drugiej . Skierowałem się w stronę skąd dochodził płacz. Nie widziałem jeszcze tej osoby bo drzewa i krzak przysłonił mi widok, ale byłem pewien, że to dziewczyna . Nie zdążyłem jeszcze tam dojść, gdy usłyszałem głos:

- Przepraszam. Nie jestem sama, mam jeszcze ciebie – kojarzę ten głos. Paloma ma podobny. I wtedy do mnie dopiero dotarło. To była Paloma! Ruszyłem się z miejsca i stanąłem naprzeciw płaczącej i trzymającej się za brzuch dziewczyny. Nie zauważyła mnie. Była wpatrzona w brzuch i płakała, a obok niej stała walizka. Co do kurwy….

-Paloma ? Co ty tu robisz tak późno ? – spytałem ją na co podskoczyła na ławce. Musiałem ją wystraszyć. Popatrzyła na mnie czerwonymi od płaczu oczami i z wielkim czerwonym śladem na policzku.

-Ja.. On.. Josh..Powiedziałam… - dziewczyna była roztrzęsiona i nie mogła powiedzieć to co chciała. Podszedłem bliżej chwyciłem jej walizkę, a drugą dłoń  wystawiłem w jej stronę. Niepewnie ją chwyciła i wstała. Jej dłoń była lodowata. Dobrze, że mieszkałem niedaleko.

   Weszliśmy do domu. Odstawiłem walizkę Palomy w korytarzu. Z salonu dochodziły śmiechy chłopaków. Pchnąłem delikatnie Palome w kierunku salonu. Jak już tam byliśmy ci debile nawet nie zauważyli, że wróciłem i to nie sam. Odchrząknąłem i dopiero wtedy trzy pary oczu skierowały się na nas. Michael i Calum wytrzeszczyli oczy, a Luk zlustrował Palome znudzonym wzrokiem zatrzymując na policzku.

-Paloma zostaje u nas – to było jedyne co miałem im do powiedzenia. Poprowadziłem dziewczynę do mojego pokoju. Jutro muszę z nią porozmawiać bo dziś nie jest w stanie.

   Zostawiłem dziewczynę w moim pokoju i wróciłem do salonu. Atmosfera była napięta, a chłopaki czekali aż coś powiem. Rozsiadłem się na fotelu i czekałem który zacznie.

-Co się jej stało ? – Mike jako pierwszy odezwał się i przerwał tą napiętą ciszę.

-Nie wiem – to byłe jedyne co byłem w stanie odpowiedzieć. Byłem w szoku takim samym jak i oni.

-Jak nie wiesz ? A ten ślad na policzku ? – Mike patrzył się na mnie jakby chciał, abym coś powiedział, zaprzeczył czy też cokolwiek zrobił. Popatrzyłem na niego. Zebrałem swoje myśli i obrazy w pamięci.

-Wracałem od Janoskians przez park. Usłyszałem płacz i zobaczyłem ją. Chwile wcześniej coś gadała sama do siebie. Była już w takim stanie jak ją znalazłem. Pytałem ją co się stało, ale nie potrafiła się wysłowić. Przecież nie mogłem jej tam tak zostawić… - patrzyłem na chłopaków. Calum widocznie się wzruszył. Jego oczy świeciły się, ale nie uroniły łez. Już wystarczająco ich dziś było.


   Każdy rozszedł się do swojego pokoju spać. Mi została kanapa. Dzisiejsze wydarzenia zmieniły przebieg naszego planu. Teraz za wszelką cenę ona musi tu zostać i trzeba ją chronić. Jednego jestem pewien – ten ślad na policzku Palomy był od dłoni Cuthbert’a. Zabije tego skurwiela przy pierwszej okazji jaka tylko się nadarzy. 

Rozdział 10


TYDZIEŃ PÓŹNIEJ:
Paloma Pov:

   W Malmo byliśmy tydzień. Spędziłam z chłopakami całkiem fajnie czas. Pokazałam im miasto co nie obyło się bez ich marudzenia czy to daleko, kiedy wracamy, że zimno, że za mokro i że są głodni. Akurat do tego ostatniego nie miałam nic przeciwko bo sama chętnie dołączałam do Cala i Maika. Luk wtedy patrzył na nas zirytowany, że ile można jeść i nic innego tylko na okrągło wpierdalamy jak on to ujął , a on wielce poszkodowany  musi łazić potem po sklepie. Z kolei Ash mało spędzał z nami czasu. Ciągle załatwiał jakieś swoje sprawy o których nikt mi nic nie mówił. Tak czy inaczej ten tydzień był udany i w takim humorze wróciłam do Sydney. Jak co dzień świeciło słońce i żar lał się z nieba. Właśnie dziś postanowiłam powiedzieć Josh’owi o ciąży. Będzie pewnie tak samo szczęśliwy jak i ja. Dwa i pół miesiąca. Już dawno powinnam mu powiedzieć, ale nie było kiedy. 

   Miałam dziś jeszcze wolne. Chodziłam lekko zdenerwowana po salonie i czekałam aż Josh wróci z pracy. Było po godzinie osiemnastej i zaczynało powoli się ściemniać. Usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami i przekleństwa. To oznaczało, że Josh wrócił i to w nie najlepszym humorze.  Po chwili wyszedł z korytarza i wszedł do salonu. Zły rzucił teczką na fotel niedaleko mnie. Wzdrygnęłam się i poczułam, że stresuje się jeszcze bardziej. Wstałam i powoli podeszłam i przytuliłam go. Dopiero po chwili odwzajemnił to. Trwaliśmy w takim przytuleniu jeszcze moment. Josh opierał swoją brodę o moją głowę. W tym momencie chciałabym tak zostać i trwać. Aby ta chwila nie kończyła się nigdy. Jeszcze nie wypowiedzieliśmy żadnych słów, a ten gest wyrażał wszystko. W końcu zbierając całą swoją odwagę i pewność siebie musiałam się odezwać.

-Josh chciałabym ci coś powiedzieć – stałam naprzeciw niego z głową uniesioną lekko do góry i patrzyłam w jego oczy. Czekał aż będę kontynuować. Czułam ogromną gulę w moim gardle nie wiedząc jak to ująć w odpowiednich słowach. Jednak co tu trudnego do powiedzenia ?  Przecież jest moim mężem więc dlaczego czuje strach, aby to powiedzieć ?

-Jestem w ciąży. Będziemy mieli dziecko – Josh stał tak jeszcze moment bez wyrażania jakichkolwiek emocji. Jednak chwile potem jego oczy pociemniały, twarz zaczerwieniła się i wyrażała grymas, a dłonie zacisnął w pięści. Cofnęłam się.

-Myślałaś, że jestem taki głupi ? Że się nie dowiem !? – patrzyłam na niego ze strachem i nie wiedziałam o co mu chodzi.

-Josh, ale o czym ty mówisz? – zbliżyłam się w jego stronę krok, ale szybko tego pożałowałam.

-Myślałaś, że nie wiem, że pojechałaś do Mamo z Irwinem !? Z moim największym wrogiem ! Jesteś zwykłą dziwką ! – moje oczy zaszły łzami. Nie wiem skąd dowiedział się, że byłam w Szwecji z Ashtonem, ale przecież nie byłam tylko z nim.

-Ale Josh.. – nie dał mi dokończyć nawet. Jego oczy błysnęły i jeszcze bardziej zrobiły się ciemne.

-Nie wystarczył ci jeden to pojechałaś z czterema kutasami ! Jesteś nic nie wartą puszczalską dziwką ! Ten bachor pewnie jest Irwina ! - patrzyłam na niego oniemiała. Jak on mógł tak mówić..

-To jest twoje dziecko Josh – próbowałam i chciałam go uspokoić. Na moment myślałam nawet, że  mi się to udało.

-Zerwiesz z nim i jego kumplami wszelkie kontakty oraz usuniesz ciąże – po moich policzkach poleciały pierwsze łzy których nie udało mi się już utrzymać. Cofnęłam się do tyłu i kręciłam załamana głową na boki.

-Nie zrobię tego Josh – chwyciłam się lekko za brzuch i nadal płacząc kręciłam głową, że nie zgadzam się z jego decyzją. Josh podszedł do mnie. Zamachnął się otwartą dłonią i uderzył w mój policzek. Uderzenie było na tyle silne, że moja głowa odskoczyła na bok a ja sama, aby nie upaść do końca na podłogę przytrzymałam się kanapy. Podniosłam się i popatrzyłam na wręcz kipiącego złością i jadem Josh’a.

- W takim razie wypierdalaj z domu dziwko! I nie wracaj tu więcej! – jego słowa zabolały. I to bardzo. Jak on mógł pomyśleć, że to nie jego dziecko, nazwać mnie puszczalską dziwką i co najgorsze uderzyć. Tak jak stałam ubrana tak wybiegłam. W korytarzu chwyciłam moją torebkę, kurtkę oraz walizkę która tam stała jeszcze nie rozpakowana. Wybiegłam z naszego domu i poszłam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie iść. Chciałam i potrzebowałam teraz pobyć sama. Chciałabym, aby moi rodzice teraz tu byli i przytulili  mnie. Wtedy by było wszystko takie inne…  Na dworze było ciemno i chłodno. W tym momencie cieszyłam się, że zabrałam kurtkę. W oddali zobaczyłam park i skierowałam się w jego stronę. Usiadłam na pierwszej lepszej ławce. Siedziałam i płakałam z bezsilności, braku dachu nad głową i bycia samej na tym świecie.


-Przepraszam. Nie jestem sama, mam jeszcze ciebie – spojrzałam na mój jeszcze niewidoczny brzuch i czule go pogłaskałam.

Rozdział 9


Ashton pov:

   Paloma ostatnio była jakaś inna niż zazwyczaj. Szybko się męczyła i dużo spała. O jedzeniu nie wspomnę. Dziś w tej restauracji zszokowała nas wszystkich. Myślałem, że Mike i Cal są mistrzami w jedzeniu bez końca, oraz żołądków bez dna, a tu co? Dziewczyna, która jest taka krucha i drobna potrafiła tyle zjeść !

   Chciałem z nią porozmawiać, ale nie zauważyłem jej nigdzie na dole. Zacząłem chodzić i rozglądać się po domu sprawdzając pomieszczenia. Znalazłem ją w pokoju, który prawdopodobnie należał do niej. Leżała na łóżku. Podszedłem do niej, ale jak się okazało blondynka spała. Rozejrzałem się i zauważyłem puchaty koc w kwiaty. Wziąłem go i nakryłem nim dziewczynę. Wyszedłem z jej pokoju i poszedłem do chłopaków. Mamy czas na spokojnie obgadać co i jak. Musimy dostać się do bazy urzędu stanu cywilnego i zmienić tam status na „anulowane”. Łatwo nie będzie, ale nie dam jej skrzywdzić temu niedorobionemu chujowi.

   Michael siedział z nosem w laptopie i próbował znaleźć to czego potrzebowaliśmy. Trochę mu to zajęło, ale w końcu się udało.

-Uda ci się to teraz zrobić ? –patrzyłem na niego i miałem cichą nadzieję, że da radę.

-Mogę spróbować, ale nie wiem czy mi się uda. Nie znam szwedzkiego więc może być ciężko – o tym przyznam nie pomyślałem. Zapomniałem, że dziewczyna jest ze Szwecji i tu brali ten cały cholerny ślub. Wiem, że znienawidzi mnie za to. Mam nadzieję, że zrozumie kiedyś, że to wszystko było dla jej dobra.

-To próbuj. Mamy dużo czasu, ale trzeba to załatwić – nerwy zaczęły mi puszczać.
 Siedzieliśmy już tak z dwie godziny, Paloma spała dalej co trochę mnie niepokoiło. Pewnie była naprawdę mocno zmęczona lotem bo mało co spała w samolocie. Pewnie teraz to nadrabia.

   Po trzeciej godzinie siedzenia Mike oznajmił, że udało się. Zmienił co tam trzeba było i oficjalnie małżeństwo pomięty Josh’em Cuthbert’em a Palomą Ross zostało unieważnione z powodu niezgodności charakterów.  Teraz to już będzie z górki. Wrócimy do Sydney i trzeba będzie coś zrobić, aby Pal zamieszkała u nas. Usłyszałem szelest w kuchni i zwróciłem swoją uwagę w tamtą stronę.  Zauważyłem, że Pal wstała. Zdziwiło mnie bo poszła do lodówki, a przecież nie tak dawno jedliśmy. Dziwne zrobiła trzy kanapki z żółtym serem posmarowane dżemem !? Co jest kurwa…

-Ducha zobaczyłeś ? –Luk był rozbawiony moim zachowaniem. Chwyciłem laptopa leżącego na stoliku i wpisałem w wyszukiwarce kanapka z żółtym serem i dżemem.

-Co tam szukasz ? – Luk popatrzył przez moje ramię na to co szukam –Po co ci to? – nie odpowiedziałem, a szukałem dalej jednak nic konkretnego nie znalazłem i przestałem szukać.


-Stary wyluzuj ! Sprałeś się jak guma w gaciach – każdy z nas popatrzył na Caluma. Nikt z nas nie wie skąd od bierze te swoje nędzne teksty. Z nas wszystkich to właśnie Calum był tym najbardziej irytującym, ale Luk go dość szybko doganiał. Jednak nie mogę ich o to obwiniać. Każdy z nas miał swoją historię, która była szarą codziennością.